Samo, Pt.2

Abel, Jordah

2k17 Narobiłeś syfu i mniej cię to boli Niż to że mniej syfu narobił twój ziomek Lub ktoś kogo nie znasz Wiedziałem że tak będzie Mystic Molesta Młodzi chcą wchodzić na piedestał Zapomnieli jednak że nie ma tu miejsca Przed chwilą jechała koło nas karetka Na moim koncercie ktoś dostał kosę pod żebra Co w żyłach nosisz? Sukces czy klęska Zakute łby na zewnątrz agresja Chodzę po ulicach każda coś pamięta Życiorys spod bloku Różne osoby ta sama agenda Więcej problemów mniej kartek ma kalendarz Kopalnia myśli wybucha Halemba Papier lepszego życia potentat Wycieram dupę Dudę I wszystkie przekleństwa na prezydenta Wartości prawdziwe z nich żadna nie pęka Niemile widziani ci co biegali po komendach Choć każdego wszędzie chcą potępiać Na rękach brud trucizna w tawernach Nie ma miłości na nią nie ma miejsca Rzucam kamieniem szyba Chyba nawet nie pękła Zachowań korekta Niejeden na blokach zmarnował potencjał Na rapie za dużo zarobisz wołają „komercja" Chyba że banknoty chowasz w poszewkach Tak se wyśpisz jak sobie pościelesz Nigdy nie byłem Kainem bo jestem Abelem Masz coś na sumieniu to siedzisz w kościele Zło zagłusza rytm tłumu wuwuzele Jaka przyszłość cię czeka na ławkach menele Przypominają to niepewny teren Nic nie wiem nie widziałem Kto pyta nie błądzi Ale nie obarczaj ty mnie przypałem Człowiek jest słaby się nie spodziewałeś Ja tylko na bicie zostawiam wokale Chcieliby mnie sprzątnąć ale pozamiatane Nieczyści piorą pieniądze Ktoś (kto) Gdzieś (gdzie) Wywiesza pranie A ty Mam stały ląd stały dom to mój los Mały schron każdy błąd Celnie biorę na niego poprawkę Samo zło wkoło noc Leje pali pot Odwracam się odchodzę Rzucam podpaloną zapałkę Dla mądrych za głupi dla głupich za mądry Moi ludzie mają i dbają o swoje poglądy Pochopnie nie oceniąjąc tych co ci wmawiają Przypadłości wszyscy gdzieś upadają Nieliczni kitrają podnośnik Po osiedlach przejeżdżam czarną wołgą Przodkowie ginęli za marną wolność Mówisz mi prawdę zeznania się plączą Rysy nie Andy Andy nie Warhol Wiersze pisane w linie Kokaina Sypane na bicie Widzę po oczach że cieknie ci ślina Biję się w pierś to nie moja wina Rodzina chciałaby pomóc Ale nie zapomina oj Nigdy nie zapomina Nad miastem opary po jaraniu Nie robię z tego kultu Gówno mnie obchodzi co hodujesz w mieszkaniu Sytuację mamy raczej opanowaną Zawsze zalega nie na uszach makaron Niepojęty dla mnie ten kanon Kiedy mendy z okna foty pstrykają Nadmuchasz balon to pęknie Ci których podziwiam inaczej dbają o pengę Nic nie wiem nie widziałem Kto pyta nie błądzi Ale nie obarczaj ty mnie przypałem Człowiek jest słaby się nie spodziewałeś Ja tylko na bicie zostawiam wokale Chcieliby mnie sprzątnąć ale pozamiatane Nieczyści piorą pieniądze Ktoś (kto) Gdzieś (gdzie) Wywiesza pranie A ty Mam stały ląd stały dom to mój los Mały schron każdy błąd Celnie biorę na niego poprawkę Samo zło wkoło noc Leje pali pot Odwracam się odchodzę Rzucam podpaloną zapałkę

Written by: Lyrics Licensed & Provided by LyricFind

Create your own version of your favorite music.

Sing now

Kanto is available on:

google-playapp-storehuawei-store