Sady

Zebra, Frank

Moje myśli zabite deskami Nie chodzi tu już o te blokady Tu chodzi o stanie za drzwiami Patrzenie czy ktoś nie wychodzi czasami Nie chodzi czasami A chciałby to zrobić w moment tak Przesady to trzeba już wiedzieć gdzie sadzić plewić podlewać i grabić Jechać zabierać wysadzić Każde miejsce jest fajne I każde nadaje się też do zabaw Każde miejsce jest każde Szukasz wymówki nie umiąc się bawić Ja szukam wymówki Chcąc zostawić pomnik Ale mi nie chodzi o taki Że apel szkolny jak kiedyś podstawówki Ty spięty tam stoisz z kwiatami Strachem na wróble nie jestem A boją się podejść dzieciaki Wszystko przez te konsekwencje Nie jeden jest w stanie przestraszyć Nie jeden już straszył widłami A sam wrócił na nich Przez ten słomiany swój zapał Ugasił nakazał zwątpił i stracił Chciał wynieść przekopać i zranić Nie znając tajników jakie mają sady W swoich chaszczach żuje gumę trochę mlaskam Puszczam takie balonówy że unoszę się nad miasta Jeden z drugim niby sad ma To nie prawda same kłamstwa Wszyscy wokół taka fazka Nie umiejąc pozbyć chwasta W swoich chaszczach żuje gumę trochę mlaskam Puszczam takie balonówy że unoszę się nad miasta Jeden z drugim niby sad ma To nie prawda same kłamstwa Wszyscy wokół taka fazka Nie umiejąc pozbyć chwasta Widzisz moje drzewko bonsai czy płaczącą wierzbę Długowieczność Niestety w parze z nieszczęściem Pnącza wokół mojej głowy porastają winogrona Przez ten melanż chory Żeby tylko nie zwariować Znowu mylą dowóz z tym nawozem Dzwoniąc po taksówkę Słyszą na przedmieściach kurwa nie dowożę Czasem mam ochotę spalić jak cannabis sady Zmienić życia tryb z koczowniczego na osiadły czaisz Tworzyć movement ale bezpiecznie Kolejne hasła niepewne litery Zapełnia nam kratka na bramkach Przechodzę Dają mi okejkę Green pass Chłop za mną ma czerwień Kolorem maluję Nagle innym miejsce A modlił się tylko o przejście A mogli ten czas spędzać ze sobą częściej Dobrze że świat mi zaszczepił chęć definiowania siebie Teraz co drugi to kretyn Prawie wpierdala już ziemie A ja dalej tutaj siedzie w skromnym sadzie Tak na co dzień W końcu wyjdę po tym drzewie i zbuduje własny totem W swoich chaszczach żuje gumę trochę mlaskam Puszczam takie balonówy że unoszę się nad miasta Jeden z drugim niby sad ma To nie prawda same kłamstwa Wszyscy wokół taka fazka Nie umiejąc pozbyć chwasta W swoich chaszczach żuje gumę trochę mlaskam Puszczam takie balonówy że unoszę się nad miasta Jeden z drugim niby sad ma To nie prawda same kłamstwa Wszyscy wokół taka fazka Nie umiejąc pozbyć chwasta

Written by: Lyrics Licensed & Provided by LyricFind

Create your own version of your favorite music.

Sing now

Kanto is available on:

google-playapp-storehuawei-store